Postanowiłam podejść do tego procesu z jak największą uwagą. Skoro już podjęłam taką decyzję, chciałam w wyniku spotkań ze specjalistami uzyskać pewność.
Dlatego nie skorzystałam z polecanych przez środowisko trans lekarzy, tylko znalazłam panią seksuolog, bo wiedziałam, że to ona musi prowadzić tranzycję.
Zalogowałam się na znanylekarz.pl, trafiłam na Panią Paulinę. Przeczytałam kilka opinii o Jej pracy. Umówiłam się na wizytę za pomocą tego portalu i wysłałam sms do Pani Pauliny z pytaniem, czy zajmuje się tranzycją. Dostałam odpowiedź, że tak, więc już spokojnie oczekiwałam na pierwszą wizytę.
I tak pewnego wiosennego dnia pojawiłam się u wejścia do wieżowca Nobel Tower w Poznaniu. Wjechałam windą na trzecie piętro, gdzie mieści się klinika Solumed i po krótkim oczekiwaniu znalazłam się w gabinecie Pani Pauliny.
Od pierwszych chwil wiedziałam, że dobrze trafiłam. Mając w pamięci fragmenty z serialu z wizyt Zuzy i Dolara u doktora Libera, już podczas pierwszej wizyty widziałam, że Pani Paulina ma zupełnie inne podejście do mojego problemu i po prostu zaufałam Jej.
Postawiłam na zupełną otwartość, bo inaczej tego nie można przecież zdiagnozować.
Jeszcze w tym czasie wierzyłam, że wyjadę do Niemiec, więc na kolejną wizytę umówiłam się jeszcze w tym samym miesiącu.
Gdy jechałam na kolejną wizytę, wiedziałam, że do Niemiec nie pojadę. Więcej, już pracowałam.
Gdy telefon, mimo mojej zgody na to, by jechać jako facet, nadal uparcie milczał, postanowiłam wprowadzić w życie plan awaryjny.
Zadzwoniłam do Damiana. Zapytałam się, jak wygląda sytuacja w mojej starej firmie i klika dni później dostałam wiadomość od Damiana, że mam pracę.
Teraz mogłam już skupić się na prawidłowym przebiegu tranzycji. Już wiedziałam, że teraz albo nigdy. Muszę wykorzystać ten czas, gdy mam pracę i jestem na miejscu, by przeprowadzić ten proces.
I nagle zaczęłam dostawać na każdym kroku dowody na to, że nie mam wyjścia. Że nawet, gdybym jeszcze się nie zdecydowała, to bardzo szybko zostałabym do tego „zmuszona”.
Nie umiem już kompletnie żyć w społecznej roli mężczyzny. Do tego stopnia, że gdy słyszę, jak ktoś się do mnie zwraca per „on”, działa mi to na nerwy.
Kilka przykładów.
Obraz pierwszy.
Poczekalnia przychodni lekarza rodzinnego. Rejestruję się do lekarza. Podczas rozmowy rejestratorka zwraca się do mnie per pani. Gdy daję swój dowód, od razu przechodzi na formę męską, mimo że mój wygląd i sposób mówienia o sobie się nie zmienił.
I zawsze, gdy byłam w tej przychodni, sytuacja była podobna.
Zmieniłam lekarza rodzinnego i na szczęście sytuacja się zmieniła.
Obraz drugi.
Wybory prezydenckie 2015.
Stoję w kolejce do komisji. Za mną powoli gromadzi się coraz więcej ludzi. Przychodzi kolej na mnie, podaję dowód i słyszę, jak osoba, której podałam dowód, głośno czyta siedzącej obok pani moje dane, wywołując od razu zainteresowanie całego zgromadzenia moją osobą. A wystarczyło podać tylko dowód.
Nie chcę twierdzić, że ta osoba zrobiła to specjalnie, ale gdybym miała w dowodzie dane kobiety, nie byłoby takiej sensacji.
Nie mam oczywiście nic przeciwko temu, że budzę zainteresowanie. Wiem, że to stały element mojego życia i nie pozbędę się go. Ale czy muszę dodatkowo przeżywać takie niezdrowe zainteresowanie i w dodatku publicznie prezentować swoje dane personalne, co w mojej sytuacji wcale nie jest takie obojętne.
Obraz trzeci.
Sytuacja z życia.
Kupiłam sobie kostium kąpielowy. Latem korzystałam z niego na publicznej plaży. Pływałam w nim kajakiem, rowerem wodnym. Teraz, gdy powoli zbliża się jesień, poszłabym sobie na basen, ale z jakiej szatni miałabym skorzystać ? Może przesadzam, ale mam obawy i po prostu nie chcę się narażać na nieprzyjemności, więc nie idę...
Obraz czwarty.
Sklep niedaleko mojego bloku.
Jedna z pracownic tego sklepu zwraca się od początku do mnie z sympatią. Aż nagle zwraca się do mnie per on, i mówi, że dla niej jestem facetem. Nie jest to dołujące, bo odnosi się do mnie życzliwie, ale fakt pozostaje.
W wielu sytuacjach spotykam się z tym, że osoby, które chcą być w stosunku do mnie ok, mają problem z określeniem siebie w odniesieniu do mnie, dlatego zarówno im, jak i sobie, chciałabym ułatwić sytuację poprzez wyraźne określenie w dokumentach, kim jestem.
Mogłabym tak pisać bez końca, ale te parę przykładów wystarczająco pokazuje, że nie ma innej drogi. I tak, jak już pisałam wielokrotnie, najpierw nieświadomie, potem już świadomie rezygnowałam z jedynej słusznej dla mnie drogi. Teraz wreszcie już tego nie robię.