Wiosna 2015 roku.
Po powrocie z Niemiec powiedziałam, zgodnie z postanowieniem, że chcę jechać do pracy jako kobieta, bo nie dam już rady dalej udawać i żyć wbrew sobie.
Początkowo zostałam zrozumiana i wydawało się, że tak się stanie.
Z Niemiec wracałam w nerwach, bo moja mama była w szpitalu w stanie bardzo ciężkim.
Zostawiłam problem pracy na boku i skupiłam się na problemach rodzinnych.
Musiałam przejąć wszystkie sprawy formalne. Mieszkałam w dwóch miastach, w Poznaniu i Chodzieży. Dwa razy dziennie byłam w szpitalu. Raz się godziłam, że to koniec i zaczynałam planować, jak tu dalej wszystko ułożyć. Przy kolejnej wizycie dostawałam wiadomość, że jest poprawa.
Nigdy nie zapomnę, gdy mama czuła się lepiej i powiedziała, że wierzy, że wróci do domu. Było to krótko po ostrym pogorszeniu sytuacji, gdzie koniec mógł nastąpić lada chwila.
I nowe plany, bo wiedziałam, że jak mama wyjdzie ze szpitala, to i tak nie będzie mogła mieszkać z ojcem sama. Już zaczynałam się godzić z przeprowadzką, ale …
To był ostatni zwrot. Chyba już następnego dnia stan się ponownie pogorszył i tak już pozostało.
Czekanie...Odwiedziny...Łzy w mamy oczach, która już wiedziała...Obietnica zajęcia się wszystkim, także ojcem, chociaż po tym, co nam wszystkim zrobił, nie czułam wcale tego obowiązku. Ale wiedziałam, że dla Niej to ważne.
17 lutego 2015.
Wróciłam ze szpitala ok 12.30. Zrobiłam coś do jedzenia i szykowałam się do wyjścia, by po spacerze udać się do szpitala.
Telefon. Było około 14. Usłyszałam, proszę przyjąć wyrazy współczucia...
Ostatnia wizyta w szpitalu. Po odbiór rzeczy mamy. Telefon do siostry. Telefony do rodziny.
Żal, smutek, złość, rozpacz, gniew...I ogrom spraw, które trzeba było załatwić. Może to pozwoliło mi przetrwać ten trudny czas. A może nie. Może tak na prawdę pomogła mi siła, jaką daje mi bycie kobietą. Gdyż cały ten trudny czas, od przyjazdu do Polski, funkcjonowałam w swoim kobiecym wcieleniu.
Początkowo, skupiona na problemach, z jakimi musiałam się uporać, nie zwróciłam na coś uwagi. Ale z czasem zauważyłam to. Uzmysłowiłam sobie, że moje obawy o to, jak przyjmie mnie Chodzież były bezpodstawne. Czułam się bardzo swobodnie i tak jest do dzisiaj, gdy piszę te słowa.
Teraz nastąpił kolejny etap. Pogrzeb. Tutaj postanowiłam dać rodzinie i znajomym wyraźny sygnał, czego mogą się spodziewać.
Na pogrzeb poszła córka Lukrecja. Wieniec był od córki Lukrecji. Intencja mszalna była od córki Lukrecji.
I spotkałam się z paroma fajnymi dowodami zrozumienia i wsparcia. W dalszej rodzinie, jak i wśród znajomych. Oczywiście druga strona też była, ale dzięki temu bardzo szybko wiedziałam, jak będą wyglądały kontakty z rodziną i znajomymi.
Przeprowadziłam się do Chodzieży. Urządziłam się w dwóch pokojach. Po kilku miesiącach ojciec aktem notarialnym darował mi swoją część mieszkania. Drugą ma siostra w spadku po mamie.
Teraz zaczęłam ponownie myśleć o wyjeździe do Niemiec. Planowałam, jak to wszystko urządzić. Byłam przekonana, że pojadę jako kobieta. Teraz planowałam wyjazdy na krócej, by częściej być w domu, trzymać rękę na pulsie i cieszyć się w pełni z bycia kobietą.
Praktycznie ostatecznie zrezygnowałam z jakichkolwiek myśli o tranzycji, bo w takim układzie nie była mi potrzebna...
Jakże się myliłam...